www.mariusztravel.com logo


EKWADOR
OKOLICE QUILOTOA (czerwiec 2007)   zdjęcia

Wyjechałem z Quito wcześnie rano, aby zdążyć na targ w miasteczku Quilotoa.  Niestety, jak to się często zdarza na krętych drogach Ekwadoru, autobus się zepsuł.  Wszyscy wysiedli czekając na następny.  Kiedy w końcu nadjechał, ludzie rzucili się do drzwi bo wiadomo było, że wszystkich nie zabierze.  Widząc to wdrapałem się po drabince na dach, gdzie miałem dużo miejsca i piękne widoki.  Przemilczę lodowaty wiatr.

Już przed targiem podeszła kobieta i mówi "jak zrobisz zdjęcie, to zapłacisz $1".  A było co fotografować.  Targ był pełen ludzi ubranych w tradycyjne, kolorowe stroje, sprzedających i kupujących głównie warzywa i owoce.  Oczywiście robiłem zdjęcia ukradkiem i z daleka, nie mając zamiaru dać się zastraszyć.  Następnie pojechałem do znajdującego się w pobliżu jeziora Quilotoa.  Jest ono pięknie położone w kraterze i nie ma ani dopływów, ani odpływów.  Ponieważ uciekł mi jedyny autobus do miasteczka, gdzie zaplanowałem nocleg, zdecydowałem pójść tam na nogach.  Droga miała być oznakowana, ale prawie wszystkie znaki były zniszczone.

Już od początku tubylcy oferowali swoje usługi jako przewodnicy.  Jeden dzieciak szedł za mną i pokazywał drogę, pytając często "potrzebujesz przewodnika?".  W końcu po 10 minutach znaleźliśmy się pod jego domem, i znów spytał bezczelnie "a teraz, potrzebujesz przewodnika?"  Myślałem, że nie wytrzymam i go strzelę w ten głupi łeb, ale się opanowałem i zacząłem schodzić w dół stromego kanionu.  Wiedziałem, że się na mnie patrzą z góry więc nie mogłem zawrócić.  Schodziłem i skakałem ze skał, broniąc mojej dumy, aby tylko pokazać, że dam sobie sam radę.  Po wielu trudach dotarłem do rzeki, i wdrapałem się na druga stronę zielonego kanionu.  Znalazłem drogę i podjechałem autobusem do następnej wioski.

Zobaczyłem tam chłopaków grających w siatkówkę, więc spytałem czy mogę z nimi zagrać.  "No pewnie, chodź!", powiedzieli.  Już się cieszyłem na myśl, że im pokażę jak Polacy grają w siatkę, kiedy usłyszałem coś niesamowitego.  "Możesz zagrać jak zapłacisz $5".  No myślałem, że mnie szlag trafi!  Odwróciłem się na pięcie i poszedłem, wyzywając ich po polsku, bo byłem tak zdenerwowany, że hiszpański wypadł mi z głowy.  Na szczęście za wioską spotkałem miłego, starszego faceta, który mi wytłumaczył dalszą drogę.  Po kolejnych dwóch godzinach schodzenia w dół stromych, zielonych kanionów i wchodzenia pod górę po ich drugiej stronie, dotarłem do celu.  Pyszna kolacja i wygodne łóżko wynagrodziły trudy dnia.