www.mariusztravel.com logo



Z MEKSYKU DO ARGENTYNY 2006 - 07

QUETZALTENANGO, ZUNIL I WEJŚCIE NA WULKAN SANTA MARIA (listopad 2006)   zdjęcia

Wracając z Hondurasu do Gwatemali, dwa dni pod rząd spędziłem w autobusach.  Zatrzymałem się na godzinę w stolicy, (mieście) Gwatemali, ale nie czułem się tam bezpiecznie i pojechałem dalej tak szybko, jak to było możliwe.

Quetzaltenango

Powoli przyzwyczajam się do tego, że kraj jest górzysty, drogi kręte, a za kierownicą autobusu siedzi kierowca - wariat, wyprzedzający na zakrętach.  Podobno jeszcze nie trafiłem na prawdziwego szaleńca!  Zasada jest bardzo prosta - pierwszeństwo ma ten, kto jedzie większym samochodem.   W takim właśnie wymuszającym pierszeństwo autobusie z Gwatemali do Xela (bo tak nazywa się potocznie Quetzaltenango) poznałem Daniela.  Mieszkał w stolicy, ale firma wysłała go do Xela na kilka dni.  Razem poszliśmy do hostelu, gdzie poznaliśmy Mayu z Japonii.  Na kolację jedliśmy pyszne taco ze stoisk ulicznych, bo to nie tylko tanio, ale też ciekawie.  Kiedy siedzę w otoczeniu miejscowych ludzi i jem to co oni, czuję, że jestem w podróży.  Nie przeszkadza mi, że jedzenie przygotowane jest w prymitywny sposób.  W rozwiniętym kraju nigdy by nie pozwolono, żeby ktoś postawił wózek na chodniku, odpalił palnik i coś tam smażył.

Od samego początku spodobało mi się w tym mieście - ludzie są mili, klimat przyjemnie chłodny, jedzenie dobre, a hostel i internet tani.  Następnego dnia po przyjeździe spotkałem się z Kristine i Cecilią, z którymi podróżowałem w Belize.  Już wcześniej się umówiliśmy bo były mi winne $300, które pożyczyłem im po tym, jak je okradli w Meksyku.  Pojechaliśmy do gorących źródeł wysoko w górach o nazwie Fuentes Georginas.  Są to 3 baseny, od gorącego do przyjemnie ciepłego, otoczone stromymi górami pokrytymi gęstą roślinnością.  W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w miasteczku Zunil, gdzie wszystkie kobiety noszą pięknie wyszywane, kolorowe stroje.  W Xela także wiele kobiet ubiera się tradycyjnie.  Wyszywanie takiej sukienki to bardzo żmudna i czasochłonna praca, trwająca 5 miesięcy.  Ponieważ suknia kosztuje co najmniej $150, niektóre kobiety stać tylko na jedną.  Większość mieszkańców Zunil pracuje na pobliskich polach, otaczających miasteczko.  W tym regionie produkuje się bardzo dużo warzyw, co mogliśmy stwierdzić po drodze do Zunil.  Nie są to żadne egzotyczne warzywa, tylko zwykła kapusta, rzodkiewka, marchewka czy ziemniaki.

Santa Maria 3772m

Następnego dnia, wraz z Danielem i Mayu, postanowiliśmy zdobyć najwyższy wulkan w okolicy Xela - nieczynny Santa Maria.  Jego stożek wystaje 3772m ponad powierzchnię morza, a wejście jest długie i męczące.  Zapakowaliśmy namiot, śpiwory i resztę ekwipunku, po czym wyruszyliśmy dość późno, bo o 17.00.  Szliśmy pod górę mijając pola kukurydzy i ludzi wracających ze swoich pól po całym dniu ciężkiej pracy.  Niektóre pola pokryte były kwiatami niczym kolorowymi dywanami.
Po jakimś czasie ścieżka skręciła w prawo i weszliśmy do wysokiego lasu choinek.  Od razu zrobiło się mroczno, a do tego stromo i bardzo ślisko.  Kontynuowaliśmy uparcie przez następne 3 godziny, aż do samego szczytu.  Trzy osoby z pobliskiego miasteczka również tam spędziły noc, ale z innych powodów.  Mianowicie przyszli się tam modlić.  Jak twierdzili, na górze są bliżej Nieba.  Ich ceremonie są dziwnym połączeniem katolicyzmu i lokalnych obrzędów.  Na szczycie rozpalili ognisko i upiekli kurę.  Tą samą, która gdakała w plecaku, kiedy nas wyprzedzali po drodze.  A na pytanie, czy jeszcze daleko, odpowiedzieli, że pół godziny.  To było na dwie i pół godziny przed szczytem.  Na koniec położyli się spać pod zwykłą folią, a było ładnych kilka stopni mrozu.

W nocy słyszeliśmy hałas jakby przelatujących odrzutowców, co było dziwne.  W Gwatemali jeśli coś leci, to raczej jakiś piękny ptak, a nie samolot.  Jak się rano okazało, była to wina aktywnnego wulkanu Santiaquito, 1200 metrów poniżej.  Co pół godziny grzmiał i wyrzucał z siebie ogromną chmurę ciemnego dymu.  Nie widzieliśmy tego, bo przyszliśmy w nocy.  A kiedy wyszło słoneczko i zrobiło się ciepło, poszliśmy popatrzeć.  Nasza Santa Maria otoczona była dywanem chmur, przykrywającym doliny oraz niższe góry, w tym Santiaquito.  Kiedy wulkan grzmiał, wielki grzyb dymu przebijał się i powoli wznosił powyżej warstwy chmur, na co my patrzeliśmy z wysokości Santa Maria.  Takie momenty zapisują się w pamięci na całe życie.

Rano przyszły następne 2 grupy Gwatemalczyków.  Jedni palili ognisko i odprawiali jakieś obrzędy, a drudzy klęczeli i modlili się głośno.  Co chwila padało słowo "Bóg albo Ojciec".  Niestety, musieliśmy się pakować i wracać.  To była wspaniała wycieczka, pomimo obolałych mięśni i długiego, męczącego zejścia do wioski pod wulkanem.   zdjęcia