www.mariusztravel.com logo


USA

KOLORY ARIZONY - TREKING DO THE WAVE I NA DNO WIELKIEGO KANIONU (kwiecień 2008)   zdjęcia

Było już dobrze po zmroku kiedy dojechali¶my do Page. Miasto jest znane z powodu elektrowni i ogromnego jeziora Powell, które powstało po wybudowaniu tamy na rzece Kolorado w 1963 roku.  Krajobraz jest niezapomniany, bo pustynia i gołe skały pięknie kontrastują z niebieską taflą wody.  To właśnie w pobliżu Page znajduje się jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie (moim skromnym zdaniem), o nazwie North Coyote Buttes, czyli The Wave.

Zapytacie na pewno "dlaczego nigdy nie słyszałem o tym miejscu"?  Otóż dlatego, że tylko 20 osób dziennie dostaje pozwolenie.  10 w loterii internetowej, a drugie 10 w drodze losowania już na miejscu.  Chętnych i tak nie brakuje, chociaż nikt nie promuje The Wave.  Krzysiek kupił permit przez internet, ale przez pomyłkę nie ten co trzeba.  Byliśmy zmuszeni pójść bez pozwolenia, co mnie bardzo stresowało.  Nie jest łatwo znaleźć drogę, ale poszliśmy za jakąś grupą.  Po 3 godzinach marszu w upale byliśmy na miejscu.  Przez całą drogę towarzyszył nam widok czerwonych skał, ale to było nic w porównaniu z samym The Wave.  Nie tylko kolor, ale struktura i kształt tego miejsca jakby z innej planety powodują, że zwykłemu śmiertelnikowi po prostu szczęka opada.  Nie dziw, że nie wpuszczają więcej osób.  Taki kruchy piaskowiec nie wytrzymałby oblężenia, gdyby The Wave pojawiło się w przewodnikach.  Więcej informacji na temat North Coyote Buttes znajdziesz po angielsku  tutaj.  Jeśli chcesz iść bez permitu (czego nie polecam), to znajdziesz dobry opis drogi  tutaj.

Innym wyjątkowym miejscem w okolicy Page jest  Antelope Canyon, który jest kanionem szczelinowym.  Charakterystyczne jest to, że zwęża się ku górze.  Powstał w wyniku  powodzi błyskawicznych, które erodują zbudowane z piaskowca ściany kanionu.  Powodzie mają miejsce do dziś.  Na przykład w 1997 roku w wyniku nagłej powodzi zginęło 11 turystów.  Antelope Canyon składa się z 2 części,  popularnej Upper i rzadziej uczęszczanej Lower.  My odwiedziliśmy tylko część górną, czyli Upper Antelope Canyon.  Ponieważ jest to rezerwat Navajo, obowiązuje transport dżipem i przewodnik.  Ale to nie znaczy, że po zwiedzeniu kanionu trzeba wracać ze swoją grupą.  My zostaliśmy w środku i wróciliśmy 2 godz później.  Dało nam to czas na zdjęcia, a nie jest łatwo je robić.  Po wąskim (miejscami niecałe 2 metry) kanionie wciąż ktoś chodzi, a czas naświetlania zdjęcia to kilka sekund.  Gdy pojawia się promień światła wystarczy że 3 osoby postawią statywy i koniec.  W maju takie promienie znikają najdalej po minucie.  Naszym przewodnikiem była Indianka, której babcia odkryła ten kanion, i chyba tylko dlatego dostała tą pracę.  Jedyne co potrafiła to wskazywać laserem na różne skały i je nazywać.  Ani jednej ciekawostki, nic o geologii czy historii.  Szkoda.

Noc znów spędziliśmy na kempingu koło jeziora Powell, a rano pojechaliśmy w stronę Wielkiego Kanionu.  Po drodze warto zobaczyć zapierający dech w piersiach Horseshoe Bend.  Jest to miejsce, gdzie płynąca głębokim kanionem rzeka Kolorado zatacza łuk o kształcie podkowy (stąd nazwa).  Po kilku godzinach jazdy zaczął się las.  Skończyła się pustynia, na której wcześniej pojawiały się wioski.  Typowo amerykańskie: zawsze motel, stacja benzynowa, domy oddalone od siebie o setki metrów, a koło każdego kilka dużych, starych samochodów.  Pojawienie się lasu oznaczało, że byliśmy blisko Wielkiego Kanionu.  Jest to jeden z najczęściej odwiedzanych parków narodowych - rocznie przyjeżdża około 4.5 mln turystów.  Wkrótce dojechaliśmy do pierwszego punktu widokowego.  Niestety widoczność była słaba.  Najczęściej przyczyną jest elektrownia w Page, choć to zależy od wiatru.  Dojechaliśmy do Grand Canyon Village i poszliśmy spać.

Następnego dnia czekał nas niezły wycisk: zejście na samo dno kanionu.  Wszędzie widać ostrzeżenia żeby nie próbować tego w jeden dzień, ale była jeszcze wiosna i nie obawialiśmy się upału (to był błąd).  Samo zejście jest bardzo ciekawe, bo można zaobserwować wciąż zmieniającą się roślinność i różne warstwy kolorowych skał.  Wielki Kanion to coś jakby labirynt mniejszych kanionów, o kilku wyraźnych warstwach.  Wygodna ścieżka rozpoczynała się w Yaki Point i schodziła zygzakiem ostro w dół na niższą "półkę".  Tam pojawiły się kaktusy, niektóre kwitnące.  Za płaską "półką" kolejne zejście.  Zrobiło się gorąco ale jeszcze znośnie.  Mijaliśmy kolejne piętra roślinności, np. piętro kolorowych, wiosennych kwiatuszków.  W miarę schodzenia widoki były coraz gorsze, bo z góry widać cały kanion, a z dołu tylko mały kawałek.  Ale tu chodziło o przygodę i sprawdzenie, czy rzeczywiście jest tak ciężko.  Sama rzeka i dno kanionu są bardzo ładne, wiszący most do którego dochodzi się tunelem bardzo ciekawy, ale jeśli chodzi o piękne widoki, to nie warto schodzić 1400 metrów w dół.  Tym bardziej, że potem trzeba te 1400 metrów podejść pod górę.  Nie da się ukryć że jest to spory wysiłek, szczególnie w upalny dzień.  Cień i wodę można znaleźć tylko na dnie kanionu, a po drodze najwyżej kurz i słońce.  Bardzo nam się dłużyło to podejście, ale po 6 godzinach byliśmy z powrotem w Yaki Point.  Ciężko było, ale... co innego widzieć Wielki Kanion, a co innego w nim być!   zdjęcia