www.mariusztravel.com logo



AMERYKA POŁUDNIOWA 2004 - 05

PÓŁNOCNA ARGENTYNA, URUGWAJ I ZIEMIA OGNISTA (grudzień - styczeń 2004/05)   zdjęcia

Dokładnie w 6 miesięcy po rozpoczęciu podróży przekroczyłem granicę z Boliwii do Argentyny.  Różnica ogromna, Boliwia to najbiedniejszy kraj tego kontynentu a Argentyna to jeden z najbogatszych.  Każda puszka kupiona w Boliwii pochodzi z Argentyny albo czasem z Brazylii, bo z Chile mają problemy i prawie nic od nich nie kupują.  Na granicy biedni mieszkańcy Boliwii noszą na zgiętych pod ciężarem grzbietach wory jakieś z ciężarówki zaparkowanej po stronie argentyńskiej na ciężarówkę po stronie Boliwii.  Autobusy wygodniejsze niż te Londyn-Polska, klimatyzacja itd.  Drogi lepsze niż w Polsce na 100%.  Zajechałem do miasteczka Humahuaca, spędziłem kilka dni, bo hostal super i ludzie też.  Tanie mięso, wino, słowem wszystko czego mi brakowało w Boliwii :)  Dolina zielona, wierzby, topole szumią w powiewach wiatru, ciepło ale nie gorąco... Po tych wszystkich górach i pustyniach musiałem się nacieszyć.  Potem pojechałem na południe do wioski sławnej z kolorowych skał (7 kolorów, od czerwonego do fioletowego), następnie do większego miasta Salta gdzie teraz jestem.  Miasto b. ładne, już 4 dni tu jestem.  Pierwszy raz w życiu bolał mnie ząb i poszedłem do dentysty, szok jaki nowoczesny sprzęt mają, w Polsce ani w Anglii nie widziałem, miła obsługa (pani) i jeszcze 5 razy taniej niż płaciłem w Polsce!
W nocy taka burza i deszcz jak z cebra że już dawno nie widziałem, zrobiło się chlodniej i nareszcie można spać.  Prawie, żeby tak jeszcze te komary cholerne szlag trafił to byłby raj!

Przeskoczę od razu do centralnej Argentyny, do miasta Mendoza.  Kto pije wino pewnie wie, że stamtąd pochodzi świetne argentyńskie winko, butelka za dolara, niebezpieczne...  Tam w górach Święta Bożego Narodzenia spędziłem.  Tylko 50 km za miastem, ale o ponad 5000m wyżej, niesamowite jak Andy wyrastają z pustynnej płaszczyzny o wysokości 700m do góry Plata 6000m na tak krótkiej przestrzeni.  W Mendoza upał, prawie 40C.  W dzień wszystko pozamykane, sjesta, śpią ludzie, a za to wieczorem ulice pełne, o północy restauracje i bary wypchane szczelnie.  Pakowałem się na trek i nie mogłem sobie wyobrazić żeby mi sie wełna przydała o 2 godz. drogi stamtąd.  Ale przydała się, już na 3500m był mróz w nocy.  Spotkałem astronoma z Brazylii, pokazywał mi rożne gwiazdy.  Następnego dnia poszliśmy wyżej, do wysokości 4200m.  Tam noc znowu zimna, a na nast. dzień chcieliśmy wejść na najwyższą górę w okolicy, Plata 6000m.  Niestety Brazylijczyk nie czuł sie dobrze, choroba wysokościowa, a jak zaczął wymiotować to już nie było rady tylko spadać w dół.  Musiał czekać, a ja poszedłem sam kolejnego dnia.  Doszedłem do 5000m i tak zaczęło wiać ze przemarzłem i musiałem iść na niższą górę, "tylko" 5500m, ale za to ładniejszą, skalistą, wspaniałe widoki w tym Aconcagua, najwyższa góra w Ameryce i najwyższa poza Himalajami.  Miałem ochotę na nią, ale samo pozwolenie $300 więc odechciało mi się.  Z Mendozy pojechałem do wielkiego Buenos Aires, stolicy kraju.  Upał nie do zniesienia, więc uciekłem do Urugwaju na 2 tyg.

Urugwaj (styczeń 2005)

W Urugwaju spędziłem 2 tygodnie, z czego większość nad oceanem.  Według przewodnika, główne atrakcje Urugwaju to plaże.  Pojechałem się o tym przekonać, i prawdę piszą.  To był okres wakacji tutaj, kiedy masa ludzi nad wodę jedzie.  Tak było też w miasteczku Paloma, gdzie pojechałem najpierw. Tam zapakowałem plecak i postanowiłem iść do następnej miejscowości na piechotę.  3 dni szedłem po plaży bez końca.  Jednego dnia 3 delfiny skakały w pobliżu i płynęły równolegle, jakby mnie śledziły.  Czasami mijałem plażowiczów, ale większość czasu miałem plażę jak okiem sięgnąć tylko dla siebie.  Na golasa wskakiwałem do wody, żeby walczyć w ogromnymi falami.  Była niezła uciecha, a czasem strach.  To znaczy dwa rodzaje strachu: jeden to fale, a drugi to że ja bez okularów nie widzę czy ktoś się nie zbliża.  A tu trzeba wyjść z wody na golaska!

Na czwarty dzień rano zbliżałem się do jakiejś osady.  W oddali widać było latarnię morską.  Mijałem dziewczynę młodą (14 lat) i spytałem co to za miejsce.  A że po 3 dniach samotności miałem ochotę pogadać, więc poszliśmy razem.  Na plaży przedstawiła mi swoich rodziców.  Przez chwilę nie wiedziałem jak się zachować.  Kiedy podniosła się mama topless, pomyślałem, że może nie zdążyła się zakryć.  Jednak potem jak się rozejrzałem to połowa kobiet oszczędza i tylko majteczki kupuje.  Tata się ucieszył, że z Polski jestem bo jego dziadek też był Polakiem.  Mówi, że pamięta jak nieraz przeklinał, kiedy jechali samochodem, i pyta co to znaczy "psiakrew"?  Dosłownie to krew psa, nie?  Głupio to brzmi jak na przekleństwo!

Okazało się, że nie można namiotów stawiać w Cabo Polonio (nazwa tej wioski), ale zaproponowali, żebym koło ich domku letniskowego się rozbił. Skorzystałem oczywiście.  Następne 3 dni z nimi spędziłem i świetnie było.  Miejsce jest w stylu jaki lubię.  Dwie wielkie plaże, latarnia morska, delfiny, duże fale, na skałach dwutysięczna kolonia wilków morskich.  Do tego nie ma elektryczności, nie ma samochodów.   Wielkie, przerobione wojskowe dżipy wożą ludzi przez wydmy do parkingu przy głównej drodze, oddalonego o kilka kilometrów.  Po prostu niezapomniane miejsce. Szczególnego uroku dodawał blask świec, kiedy jedliśmy kolacje, albo kiedy siedzieliśmy i piliśmy mate.

Pojechałem jeszcze dalej na północ, do parku Santa Teresa.  Przypominał mi bardzo Polskie wybrzeże - las iglasty, wydmy, plaże. W lesie natomiast masa namiotów.  Całe rodziny przyjeżdżają na wakacje, nawet sprzęt do kempingu mieli niezły niektórzy.  Fajne miejsce, żeby przyjechać w grupie, ale dla mnie samego to nie było najlepsze.
Wróciłem do Montevideo i zwiedziłem co ciekawsze miejsca, po czym pojechałem z powrotem do Argentyny.

Argentyna (styczeń 2005)

Wróciłem do Buenos Aires, a stamtąd za jednym zamachem pojechałem do Ushuaia, Tierra del Fuego, Ziemia Ognista.  50 godz. drogi autobusem, rekord.  Najlepsze że samolot był tańszy, nie chcę żadnych pytań co mnie skłoniło do spędzenia 2 dni i 2 nocy w autobusie, kiedy mogłem być na miejscu w 2 godziny!

Wylądowałem więc w Ushuaia, koniec świata!  Lato ale zimno, dzień b. długi, z jednej strony morze a z drugiej góry skaliste i lodowce.  Miasto b. turystyczne, ale w okolicy góry zupełnie dziewicze.  Poszedłem na rozgrzewkę na wycieczkę do Laguna Esmeralda, śliczne jeziorko otoczone szczytami i wiszącymi lodowcami.  Po drodze spotkałem świetną dziewczynę z ciocią. Następnego dnia razem poszliśmy na wycieczkę do lodowca, a następne dni już tylko z tą dziewczyną łaziliśmy po okolicy, nieraz na ognisko piec baraninkę (specjalność Patagonii) i popijając winkiem, nieraz pod namiot, w końcu 2 tyg. tam zostałem i każdy dzień z nią wart roku podróży samemu.  Niestety, jak to zwykle bywa, nie była zainteresowana czymś więcej niż wakacyjną przygodą.  Szkoda, bo rzadko taka ładna delikatna tancerka śmiga po górach, nie boi się niewygód i lubi spać w namiocie.  Jeden trek musiałem sam odbyć bo było to 5 dni po zupełnych bezdrożach, mapa do niczego, góry tylko 1400m ale wyrastają od razu z morza i wyglądają jak Alpy tylko w pomniejszeniu.  Podejścia skaliste do przełęczy, przedzieranie się przez gąszcze, a ostatni dzień chyba najgorszy.  Z góry wyglądało niewinnie, z 10-15 km szeroką doliną wzdłuż rzeki.  Las nie był gesty, ale tyle przewróconych wielkich drzew że z trudem pokonałem pierwsze kilometry.  Inna sprawa to podmokle tereny i jeziora bobrowe.  Kiedyś ktoś wpadł na pomysł żeby bobry na tą wyspę sprowadzić, a teraz to katastrofa ekologiczna.  Te cholerne bestie tak się rozmnożyły, że na każdym kroku jakaś tama (nieraz z 10m wysoka!) lasy potopione, całe doliny podmokłe.  Przechodziłem na skróty po konarze nad takim błotnistym jeziorkiem, i nie wiem jak to się stało ale wylądowałem po pas w tym gównie, plecak ciągnie w dół, a ja z niedowierzaniem patrzałem jak się pogrążam... Wyczołgałem sie cały czarny i mokry, rzuciłem klątwę na te gryzonie które były przyczyna mojego nieszczęścia i zabrałem się do mycia w rzece.  Najgorsze, że nie było nikogo żeby mi zdjęcie zrobić, albo żeby się pośmiać z mojego wyglądu.  Za to przestałem sie martwić o buty, przechodziłem przez strumienie po kolana bez zastanowienia.  Kilometrami ciągnęły się pola mchu głębokiego, nogi się zapadały za każdym krokiem, każdy kilometr był jak 10.  Ale za to jaka satysfakcja była bo tak ciężkiej przeprawie!   zdjęcia