www.mariusztravel.com logo



AMERYKA POŁUDNIOWA 2004 - 05

PARAGWAJ, WODOSPADY IGUASU ORAZ RIO DE JANEIRO (maj 2005)   zdjęcia

Na wypad do Paragwaju zdecydowałem się dopiero w czasie podróży.  Nie miałem go w planie, bo potrzebna była wiza.  Ale kiedy wizy zostały zniesione, postanowiłem skorzystać.  Na granicy brazylijsko-paragwajskiej jednak okazało się, że nikt o tej zmianie nic nie wie.  Byłem na to przygotowany.  Pokazałem papier, który dostałem jeszcze w Buenos Aires.  Kopia urzędowego dokumentu z pieczątką mówiła, że ja mam rację.  Była niedziela więc nawet nie mogli tego sprawdzić.  Zastanawiali się, wzruszali ramionami, w końcu mnie wpuścili.  Tylko wyszedłem z budynku, już mi taksówkarz oferował podwiezienie, za potrójną opłatą oczywiście.  I wymianę pieniędzy po nędznym kursie.  Nie miałem za bardzo wyjścia, więc po długich targach machnąłem ręką na tą bezczelność.  Nie miałem zamiaru włóczyć się po Ciudad del Este, mieście przemytników o złej reputacji.  Wsiadłem w autobus do stolicy kraju, Asunción.  Tanio i w miarę wygodnie, droga asfaltowa, a obawiałem się, że może być gorzej.  Na postojach, podobnie jak w Peru czy Boliwii, do autobusu przychodzą sprzedawcy słodyczy, napojów itp.

Asunción jest średnio ciekawym miastem.  Jest kilka wartych obejrzenia budynków takich jak Pałac Prezydencki czy różowy Pałac Kongresu.  Pojechałem do portu i tam zobaczyłem motorówki pływające na drugą stronę rzeki do położonych tam wiosek.  Popłynąłem sobie z ciekawości.  Na przeciwległym brzegu znalazłem inny świat.  Po tamtej stronie wielkie miasto, a tu wioska, gdzie po ulicy spacerują kury.  Po powrocie do miasta poszedłem na wieczorny spacer po centrum.  Na każdym rogu zaczepiały mnie prostytutki, musiałem wyglądać na potrzebującego ha ha.

Na drugi dzień pojechałem autobusem do Encarnación.  Usiadła koło mnie dziewczyna 19 lat, zaczęliśmy rozmawiać.  Nie pracuje, mieszka z chłopakiem i jego rodziną.  Jedzie do domu, bo mama jest chora na raka.  Duża rodzina, 10 braci i sióstr.  Pytam ją o marzenia.  Mówi, że chciałaby normalnie żyć, mieć dom, pracę, rodzinę.  Oparła mi głowę na ramieniu i przysypiała.  Rozbroiła mnie po prostu, taka biedna.  Musiała bardzo chcieć uciec od tej okrutnej rzeczywistości, w której się znalazła, bo spytała, czy nie mogę jej zabrać do mojego kraju.  „Będę o ciebie bardzo dbała”, mówiła.  Oczywiście nie miała pojęcia, o co prosi.  Mam tylko nadziej, że nie natknie się na jakiegoś typa, który wykorzysta jej naiwność.

Pojechałem zwiedzić jezuickie ruiny w Jesus.  Jezuici osiedlili się tam w XIII wieku i zaczęli budować wielki kościół, ale zostali wypędzeni po 9 latach, zanim zdążyli zakończyć budowę.  Stoją ściany i kolumny bez dachu, wszystko odnowione i zadbane, ale zwiedzających brak.  Tego samego dnia wróciłem do przejścia granicznego w Ciudad del Este, i pojechałem do Brazylii.  Granica biegnie rzeką, więc znów musiałem przejść po moście o nazwie Most Przyjaźni (paragwaj - brazylia).  Ale że było już ciemno, zobaczyłem cos, czego nie widać za dnia.  Przemytnicy spuszczają na linach pudła ze sprzętem takim, jak telewizory, z mostu na drogę poniżej.  W ten sposób omijają kontrolę brazylijską po drugiej stronie mostu.  Jednak to prawda co czytałem, że Ciudad del Este to miasto przemytników!

Brazylia

Po powrocie z Paragwaju pojechałem na stronę brazylijską wodospadów Iguasu.  W Brazylii nie można podejść tak blisko, jak po stronie argentyńskiej.  Ale za to z tarasów widokowych rozciąga się przepiękna panorama na największy wodospad o nazwie Gardziel Diabła, a także kilkadziesiąt mniejszych.  Ogromne ilości wody wydają się spadać w przepaść ze wszystkich stron, rozbijając się w drobny pył.  To on powoduje, że w promieniach słońca powstaje kolorowa tęcza.  Droga powrotna prowadzi przez las tropikalny, gdzie natknąłem się na małego, ale bardzo jadowitego węża koralowego.  Grasują też takie zwierzaki podobne do skunksa.  Na początku myślałem "ale fajne".  Ale kiedy usiedliśmy (bo szedłem z Meksykanką Luisa, którą poznałem wcześniej) i ona położyła torebkę na ławce, te bezczelne bestie w sekundę podeszły i rozpięły zamek, po czym dobrały się do cukierków!  Chciałem jednego nogą odsunąć, a on zamiast uciekać, ugryzł mi buta!  Dobrze że moje buty były pancerne.

Południe Brazylii jest dość bogate, miło zaskoczyły mnie dobre drogi i wygodne autobusy.  Zaskoczyły mnie także ceny, ale raczej niemiło.  Pojechałem do Florianopolis, zostawiłem niepotrzebne rzeczy (czyli większość zawartości plecaka) w hostalu i pojechałem podmiejskim autobusem do Barra da Lagoa.  Jest to bardzo fajne malutkie miasteczko nad oceanem.  Plaża po której rano biegałem na bosaka wydaje się nie mieć końca.  Z drugiej strony wznosi się wzgórze.  Przyjemnie spędziłem kilka dni i pojechałem do Rio de Janeiro. 
Każdy wie, że to niebezpieczne miasto, ale po prostu trzeba je zobaczyć.  Brazylijczycy mówią, że Bóg w sześć dni stworzył świat, a siódmy dzień poświęcił na Rio.  Miasto jest wspaniale położone nad oceanem.  Wzdłuż wybrzeża ciągną się wielkie plaże, na których zawsze ktoś gra w piłkę.  A na nich tyle atrakcyjnych ludzi, że niejednego może to przyprawić o kompleksy.

Z poznaną w hostalu Brazylijką Flavią pojechaliśmy na górę Corcovado 712m, na szczycie której stoi potężny "Chrystus Wybawiciel".  Jest to symbol Rio rozpoznawalny na całym świecie.  W 2007 roku został nawet wybrany na jeden z "7 Nowych Cudów Świata".   Widok z góry na miasto był fantastyczny, szczególnie o zmroku.  Dzięki Flavii spróbowałem wiele egzotycznych owoców.  Przy plażach zawsze można kupić zielonego kokosa.  Sprzedawca sprawnie kilkoma uderzeniami maczety odcina czubek, wkłada rurkę i już można ugasić pragnienie kokosowym mleczkiem.

W hostalu mieszkała kobieta koło 50-ciu lat.  Podeszła do mnie, kiedy jadłem śniadanie i pyta skąd jestem.  Mówię, że z Polski.  A ona: "przyjeżdżacie do mojego kraju i kradniecie pracę", i jeszcze różne głupoty!  Okazało się, że jest chora psychicznie.  Myślała, że Flavia też z Polski bo blondynka, i jej się czepiła.  Wyleciała za nami na ulicę i krzyczała do mnie: "you suck cock everyday!!!"  Nie będę tłumaczył bo to brzydko.  A potem się uspokoiła, tylko opowiadała o swoim szlacheckim pochodzeniu ha ha.  Kiedy się nudziło, ktoś pytał ją kim jest czy coś takiego.  Ona wtedy niestworzone historie opowiadała, ku ogólnej uciesze słuchaczy.
Szkoda, że w Rio nie można czuć się bezpiecznie.  Mimo to miasto jest niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju, więc warto troszkę zaryzykować.
Z Rio pojechałem prosto na lotnisko w  Sao Paulo i odleciałem do Londynu, kończąc moja roczną podróż.   zdjęcia