www.mariusztravel.comlogo



MYANMAR
  STATKIEM Z MANDALAY DO BAGAN (styczeń 2010)   zdjęcia

Ciężko było zdecydować się na podróż statkiem z Mandalay do Bagan. Z jednej strony nie chcieliśmy wzbogacać reżimu naszymi dolarami, a z drugiej chcieliśmy doświadczyć czegoś innego niż autobus. W końcu zamówiliśmy taksówkę na 4 rano i pojechaliśmy do przystani nad rzeką Ayeyarwady. Znów była to niebieska Mazda. Kiedy w połowie drogi stanęła i nie chciała zapalić, myślałem, że nie zdążymy na statek. Jednak kolejny raz Mazda dowiozła nas na miejsce. W budce za biurkiem siedział urzędnik i sprzedawał bilety po $10.  W Birmie za wszystkie bilety wstępu płaci się dolarami, widać generałowie wolą inkasować twardą walutę. Autobusy należą do firm prywatnych, dlatego płaci się w lokalnej walucie. Natomiast w hotelach preferują dolary, ale akceptują kyaty (wymawia się: czaty) w stosunku 1 do 1000. Co do zielonych banknotów, to muszą być w bardzo dobrym stanie. Jeśli coś jest napisane, rozdarte albo ogólnie zniszczone, to na pewno nikt tego nie przyjmie. Często zdarzało się nawet, że nie chciano banknotu zgiętego na pół. Oprócz tego nikt nie zaakceptuje serii CB. Kiedyś pojawiło się dużo fałszywek z taką serią i do tej pory każdy się ich boi.

Tymczasem typ za biurkiem przyjmował haracz, robił wpisy do zeszytu i wydawał bilety. Jakaś dziewczyna chciała kupić dwa bilety i płaciła banknotem 50-cio dolarowym. Usłyszała, że nie ma reszty. Typ machnął pieniędzmi i pokazał, żeby sobie poszła. Kiedy stała zdziwiona, śmiał nawet podnieść głos. Przypomniała mi się Polska w czasach komunizmu. Urzędnik mógł sobie pozwolić na wszystko, bo od jego łaski zależało załatwienie sprawy. Chyba jednak się zreflektował, bo potem starał się być miły. Taka jest natura tutejszych ludzi - uprzejmi, pogodni i bezinteresowni. Dopiero masowa turystyka wypacza tych bardziej podatnych. My staliśmy na końcu kolejki i też nie mieliśmy drobnych. Na szczęście inni płacili mniejszymi banknotami i powoli się uzbierało na resztę dla nas.

Po wejściu na pokład nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać. Przy rufie były ustawione plastikowe krzesła, ale wszystkie już zajęte przez obcokrajowców. Reszta pokładu była zajęta przez tubylców, z których każdy miał pełno tobołów. Poszliśmy do przodu i znaleźliśmy kawałek podłogi. Siedliśmy na bambusowej macie i czekaliśmy na wschód słońca, bo było dość zimno. Statek wyruszył z opóźnieniem. Minął Sagaing, gdzie znowu mogliśmy podziwiać złote stupy gęsto rozsiane po okolicy. Około 8.00 przybił do wysokiego, piaszczystego brzegu. Większość pasażerów wyszła rozejrzeć się po okolicy, a kiedy postój się przedłużał, posiadała na miękkim piasku. I wtedy gruchnęła wieść, że ten postój potrwa do 17.00! Jak się okazało, nad rzeką prowadzona była linia wysokiego napięcia i wszystkie statki musiały czekać. Dlaczego wypłynęliśmy o 6 rano, kiedy teraz musimy czekać w szczerym polu przez 9 godzin? Tego nikt nie wiedział. Ale po protestach turystów kapitan z kimś rozmawiał przez krótkofalówkę. Potem czekał na decyzję i była pozytywna - dostaliśmy pozwolenie na dalszy rejs!

W ciągu dnia kilka razy przybijaliśmy do brzegu, ale tylko tam, gdzie to było zaplanowane. Za każdym razem ze statku ubywało pasażerów i towaru. Wszystko odbywało się bardzo sprawnie, a my mieliśmy więcej miejsca do leżenia. Wieczorem przysiadła się para z Czech i rozpracowaliśmy butelkę rumu. Atmosfera była przyjazna i nawet nie zwróciliśmy uwagi, że robi się ciemno. Przybiliśmy do brzegu i usłyszeliśmy, że nie możemy kontynuować do Bagan, bo jest to zbyt niebezpieczne przy niskim stanie wody. Już wcześniej zastanawialiśmy się, dlaczego statek płynie to w lewo, to w prawo. Okazuje się, że omijał mielizny. Więc byliśmy skazani na zimną noc na statku. Bo w wiosce nie mogliśmy spać. Nocleg jest dozwolony tylko w licencjonowanym hotelu, albo jeśli podróż trwa nocą, to w danym środku transportu. Poszedłem się przejść po wiosce. Było zupełnie ciemno, a przez szpary w bambusowych ścianach domów przebijał się wątły blask świeczek. Szedłem drogą tak długo, aż zabudowania zostały daleko w tyle. Kiedy wracałem, w oddali zobaczyłem zbliżające się światła latarek. Mignęła mi myśl, że to może  po mnie. I nie myliłem się. W korowodzie było chyba z pół wioski, a na czele szedł starszy mnich. Wziął mnie za rękę i zaprowadził na statek. Puścił dopiero wtedy, kiedy weszliśmy na pokład. Nie wiem, co mówili między sobą, ale śmiali się i chyba myśleli, że się zgubiłem!

Tamta noc należała do najgorszych w całej podróży. W ogóle nie byliśmy przygotowani do noclegu. Żadnego śpiwora czy karimaty. Ela dostała koc od pani zza baru i jakoś przemęczyliśmy się na podłodze. Najgorsze było zimno i ta nierówna, pleciona z bambusów mata. Ale za to po takiej nocy wszyscy radośnie przywitali wschodzące słońce i już bez przeszkód dopłynęliśmy do Bagan.